piątek, 31 maja 2013

Od Zayzy - Jak to się zaczęło... cz.2

 Dzień zaczął się jak zawsze - spokojnie. Wioska była pogrążona we mgle, jednakże z daleka można było dostrzec niebieskie światła lamp.
 - Ach! - powiedziałam sama do siebie. - Przecież wczoraj Luna-chan została Hokage! Zawsze w nią wierzyłam.
Uśmiechnęłam się. Już od siedmiu lat byłam Raikage. Odkąd zabili Pierwszego. W tym czasie nie działo się nic złego. Wioska była chroniona przez niebieski kryształ, który stworzyłam razem z Pierwszym. Ktokolwiek by nie próbował zaatakować naszej wioski nie udałoby mu się to. Wyjęłam kartkę i długopis. Szybko napisałam liścik do Luny i podałam mojemu pupilkowi - Hane.
 - Zanieś ją listonoszowi - pogłaskałam go, a on pobiegł z niewyobrażalną prędkością. - Mam złe przeczucia.
Położyłam się na dachu swojego biura.
 - Bardzo złe przeczucia...

Po chwili Hane był już z powrotem. Słuchałam szumu rzeki, która płynęła pod wioską. Zawsze mnie uspokajał. Lecz teraz działo się coś dziwnego. Szum był niestabilny, a wody niespokojne. Musiało dziać się coś złego... Ale co? Zamknęłam oczy. Widziałam portal, który łączył mnie z Wioską Ognia. Było spokojnie. Ani jednej żywej duszy. Już miałam wyrzucić ten obraz z pamięci, gdy nagle zauważyłam, że portal zaczął falować, a po chwili ktoś z niego wyskoczył. 1,2,3,4,5,6,7,8...9? Jeśli się nie mylę, są to ludzie z Wioski Ognia. Strasznie poharatani. Co się tam, do cholery, dzieje?! Zeskoczyłam z dachu i podbiegłam do przednich drzwi. Gdy miałam je otworzyć, rozległo się pukanie. Szybko je otworzyłam, a moim oczom ukazała się cała zakrwawiona Luna.
 - Luna! O mój boże! - krzyknęłam.
 - Oha... - zaczęła, ale po chwili zemdlała.
 - Połóżcie ją tutaj - wskazałam na stół. Wykonali zadanie. - Udajcie się wszyscy do lecznicy, szybko.
Wioska Burzy była najlepsza w leczeniu, ale nie oznaczało to, że nie potrafimy walczyć. Wręcz przeciwnie. Perfekcyjnie opanowaliśmy strzelanie z łuku. Z pokoju wyszli wszyscy, wszyscy oprócz Guy'a.
 - Czy będzie z nią wszystko w porządku? - zapytał.
 - Ależ oczywiście - uśmiechnęłam się, a przynajmniej próbowałam. - Przecież w leczeniu jesteśmy najlepsi!
Wyciągnęłam ręce przed siebie, a z nich zaczął lecieć zielony dym, który bardzo szybko leczył rany na ciele Luny.
 - Opowiedz...Opowiedz co się stało - powiedziałam, a Guy machnął głową. Zaczął mówić. Nie pomijał nawet najmniejszego szczegółu. Gdy skończył po ranach nie było nawet najmniejszego śladu. Jego także uleczyłam.
 - Arigato - rzekł.
 - Yn, nie ma za co - odrzekłam. - Przyjaciołom trzeba pomagać.
Nagle do pokoju wpadł cały zakrwawiony Luke.
 - Luke! Co się stało, gdzie jest reszta?! - podbiegł do niego Guy, podtrzymując go, bo zaraz by się przewrócił.
 - U-uciekajmy... - wydyszał. - On...On tu jest!
Zamurowało nas. W tym momencie Luna otworzyła oczy.
 - Z-Zayzy - powiedziała. Usłyszeliśmy strasznie głośny ryk. Stanęłam jak wryta. Luna szybko się podniosła. - Już tu jest! - krzyknęła zrywając się na nogi, ale upadła z powrotem na podłogę. Z resztą jak my wszyscy, gdyż właśnie niedaleko coś wybuchło, powodując ogromne trzęsienie ziemi. Zapewne był to kryształ. Wybiegliśmy przez tyle drzwi. Moim oczom ukazała się totalna pustka. Budynki były porozwalane i paliły się. Rzeka podzieliła się na tysiące różnych potoków. Nie mogłam się ruszyć. Po policzkach zaczęły spływać mi łzy.

 - Dlaczego? - powiedziałam. - Dlaczego?!
Krzyknęłam rzucając się na kolana, a potem podpierając z przodu rękoma. Reszta także zastygła w miejscu. Coś mi pękło w sercu. Jakby ktoś drastycznie oderwał kawałek niego. Był to ogromny ból. Moje oczy z niebieskich zaczęły stawać się zielone, coraz bardziej intensywne, na których pojawiły się niebieskie błyskawice odchodzące od źrenicy w górę po tęczówkach, aż w końcu wypłynęła ze mnie wzburzona chakra owijając się wokół mnie i formując w postać smoka. Wyglądało to tak, jakbym została połknięta przez przezroczysto-niebieskiego smoka.
 - Nie daruję... - powiedziałam dość cicho sama do siebie lekko drżącym głosem. - Nie wybaczę ci tego!
Krzyknęłam i rzuciłam się na wielkiego potwora stojącego na wprost mojego biura.
 - Zayzy! - usłyszałam krzyk Luny i widziałam wyciągniętą rękę w moją stronę, ale tego już się nie dało odwrócić. Nawet nie chciałam. Wolałam teraz zginąć razem z całą wioską, niż żyć jako jedyna ocalała. Wyczuwałam tylko chakrę 4 osób. Moją, Luny, Luke'a i Guy'a. Nikt inny nie przeżył. Chakra się ze mnie wprost wylewała. Złapałam za miecze u mojego pasa, na które zawsze narzucam niewidzialność. Uderzyłam potwora z całej siły, a na jego ciele powstała mała rana. Mała, ale zawsze coś. Ponowiłam to uderzenie parę razy. Zobaczyłam koło siebie pomarańczową chakrę, która plątała się z moją.
 - Luna?! - zawołałam ze zdziwieniem.
 - Chyba nie myślałam, że pozwolę ci się bawić z nim samej! - uśmiechnęła się, a ja odwzajemniłam uśmiech. Znowu walczyłyśmy razem, tak jak dawniej. Uderzałyśmy z całej naszej siły robiąc wiele ran potworowi, co najwyraźniej go denerwowało. Wymachiwał swoimi łapami, ale dzięki naszej szybkości nic nie mógł nam zrobić.
 - Nie damy rady go tak pokonać! - krzyknęłam, ale było to ledwo dosłyszalne, przez hałas, który tam teraz panował. - Musimy go zapieczętować!
 - Dobra, ale gdzie!? - odkrzyknęła Luna. Zaczęłam się rozglądać nie zaprzestając swoich ataków. Ujrzałam ogromne drzewo, które było nazywane drzewem życia. Było bardzo stare, ale wciąż żyło.
 - Tam! - pokazałam. - Szybko!
Luna skinęła głową. Szybko poleciałyśmy w tamtym kierunku, a potwór za nami. Złączyłam swoje katany, z których powstał jeden, olbrzymi miecz z runami. Kiedy znalazłyśmy się pod samym drzewem obróciłyśmy się do siebie i skrzyżowałyśmy swoje miecze, których ostrza były skierowane na potwora. Z mojego wytrysnęły błyskawice, a z miecza Luny - ogień. Zaczęły się plątać nawzajem, aż powstał olbrzymi pas chakry, który przeszył potwora.
 - Teraz! - krzyknęłam. Zaczęłyśmy rzucać pieczęć. Trwało to dłuższą chwilę, ale nie na tyle długą aby potwór się mógł uwolnić. Podleciałyśmy do drzewa i położyłyśmy na nim ręce. Powstało wokół nich olbrzymie koło, które powoli zaczęło wsysać potwora, aż w końcu zmniejszyło się i pozostał tam tylko znak smoka. Taki sam powstał na naszych nadgarstkach. Opadłyśmy na kolana, po czym usiadłyśmy.
 - Nareszcie... - powiedziałam zmęczona.
 - Tak... - odparła Luna. Na chwilę zapanowała cisza. - I co my teraz zrobimy? Nie mamy gdzie wracać...
 - Dokładnie - rzekłam. - A co powiesz na Konohę? Chyba mam jeszcze ochraniacz!
 - Tak, ja chyba też... - urwała nagle Luna i dodała już smutno. - A raczej miałam... Pewnie został zniszczony razem z innymi rzeczami.
Przeteleportowałyśmy się do mojego biura, które było jedynym ocalałym budynkiem. O dziwo leżało tam parę rzeczy należących do Luny.
 - Udało mi się ich trochę uratować - powiedział z uśmiechem Luke. - Co prawda, nie jest ich wiele, ale lepsze to niż nic...
 - Dziękuję! - odpowiedziała Luna przytulając Luke'a i zaczęła je przegrzebywać. - Jest!
Wyciągnęła ochraniacz ze znakiem Konohy. Założyłam swój na pas.
 - Więc co? Ruszamy? Nie ma sensu tu dalej siedzieć... - powiedziałam trochę przygnębiona, ale po chwili się uśmiechnęłam. - Trzeba żyć dalej, ne?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz